poniedziałek, 7 maja 2012

Uraza


- Głowa do góry.- powiedział Michael Glass i szarpnął jego brodę w kierunku czegoś za ramieniem Shane’a. – Nadchodzą.
Shane nawet nie musiał patrzeć. Wyraz twarzy Michaela mówił wszystko – pewien rodzaj rozba
wienia, który tylko twój najlepszy przyjaciel mógł mieć, kiedy twoje życie było bliskie uderzenia w ceglaną ścianę. I była tylko jedna cegła, która szła w twoim kierunku na przerwie pomiędzy lekcjami. (Dobrze, dwie, ale nie myślał, że Dyrektor Wiley miał zamiar zganić go w tym tygodniu, jeszcze nie.)
- Oh, hej, Shane! – powiedziała dziewczyna za jego plecami. Wiedział już, że nadchodzi, ale jej głos nadal powodował u niego chłodne dreszcze. Była po prostu taka miła. To było naprawdę dziwne. – Zabawne, że wpadłam tutaj na ciebie.
Shane zatrzasnął drzwi swojej szafki, zakręcił zamek i obrócił się twarzą do Moniki Morrell, ukoronowanej księżniczki Liceum w Morganville – przynajmniej według siebie samej. I nie był do końca pewny, że się myliła, co było do dupy. Nie lubił jej. Na dużą skalę, rzeczywiście, ale miała władzę a władza była wszędzie potrzebna w Morganville… nawet na lekcji angielskiego.
- Co jeśli, chodzimy tym samym korytarzem codziennie? – zapytał. Udało mu się zachować większość sarkazmu dla siebie, chociaż. – Potrzebujesz czegoś? – Miał nadzieję, że wydzielał wystarczająco dużo wibracji nie jestem zainteresowany, idź sobie aby przepędzić tuzin Monik, ale z blasku jej oczu i uśmiechu na twarzy, zdecydowanie nie załapała przekazu. Zrobiła coś, aby być opalona a on musiał przyznać, że Monica była piękna w ten drapieżny sposób. Sposób, który więcej zawdzięczał produktom niż osobowości.
Podeszła bardzo blisko, na tyle blisko, że mógł poczuć jej drogie perfumy, którymi się wypryskała i zmieniła swój glos na niski pomruk. – Zdecydowanie potrzebuję czegoś. – powiedziała. Monica była w jego wieku, szesnaście lat przechodzące na siedemnaście, ale grała jakby przeskoczyła z nastolatki prosto na niewyżytą pumę w średnim wieku. Nie żeby miał coś przeciwko niewyżytym pumom w średnim wieku; przyjął jedną z tych, które Monica każdego innego dnia. – Znajdźmy jakieś ciche miejsce i przedyskutujmy to.
Gdzieś za nim Michael – który nieprzekonywująco przebierał w książkach w swojej szafce, zabijając czas i bezwstydnie gapiąc się – zrobił odgłos zadławienia się. Zamknij się, koleś, pomyślał Shane, ale nie mógł oderwać wzroku od Moniki. Była zbyt niebezpieczna. – Tak. – powiedział powoli Shane. – A propos. Ja – ja mam teraz lekcję. – i spróbował wycofać się i ją wyminąć.
Weszła mu w drogę. Jej uśmiech pozostał i stał się intensywny, ale zauważył mały błysk zniecierpliwienia w jej oczach. – Oh, daj spokój, odkąd to Shane Collins przejmuje się lekcjami? – właściwie zagruchotała i zanim mógł ją zatrzymać, wpadła na niego, przyciskając go z powrotem o szafki z hukiem, który wzbudził zainteresowanie piętnastu albo szesnastu uczniów Liceum w Morganville obecnych w korytarzu i…
i później nagle była na nim, trzymając ręce w złych miejscach, przesuwając je pod jego koszulką i całowała go i przez długą sekundę jego ciało w większości mówiło, mmmm, dziewczyna, ciepła, przed tym jak jego mózg krzyknął Monica! i wszystko poszło bardzo źle.
Shane chwycił ją za ramiona i odepchnął. Z trudem. Monica potknęła się, z szokiem na całej swojej ślicznej buzi i przez sekundę zobaczył prawdziwy ból… ale tylko przez sekundę.
Potem był to gniew.
- Oh, przepraszam, nie wiedziałam, że jesteś gejem, Collins! Powinna znać ciebie i Glass’a –
- Hej! – powiedział ostro Shane. – Odsuń się. – ponieważ już zbierała tłum i nie było niczego, co Monica lubiła bardziej niż scena osobistego dramatu. Michael zatrzasnął drzwi swojej szafki i kiedy Shane spojrzał na niego, zobaczył, że twarz jego przyjaciela była naprawdę nieruchoma. Michael mógł być bardzo chłodny, kiedy chciał, ale ostatnią rzeczą, której teraz potrzebował było wtrącanie się Michael’a, zwłaszcza, kiedy Monica musiała nacisnąć guziki. – Odejdź. Zobacz, ja właśnie to robię. – i zrobił, zakładając na ramię swój plecak i przepychając się obok niej w ogólnym kierunku swojej następnej lekcji.
Monica podążyła za nim. – To jest to? Zamierzasz tak po prostu odejść? – Jej głos brzmiał tak dobrze, że naprawdę powinna być królową dramatu. – Więc otrzymałeś ode mnie te wszystkie, straszne rzeczy a potem udajesz, że to się nigdy nie stało?
- Uzupełnij swój umysł, Monica, jestem zboczonym połączeniem artysty albo gejem. – powiedział Shane i nadal szedł. – Wybierz jedno.
- Jesteś chodzącym społecznym schorzeniem. Nie muszę niczego wybierać!
- Z pewnością, nie musisz wybierać mnie, - powiedział i posłał jej szeroki uśmiech i palec w drodze do klasy. – Nie jestem zainteresowany.
I wyobraził sobie, w swojej niewinności, że prawdopodobnie będzie o tym słychać aż do końca szkoły.
Niedobrze.

###

Nie było śladu Moniki albo kogoś z jej oddziału, czającego się dookoła Shane’a kiedy skończyły się zajęcia, co uważał za coś dobrego. Michael poszedł na lekcje gitary, co robił prawie codziennie; Shane, z drugiej strony zajmował się leniuchowaniem, raczej w innych miejscach, niż w swoim domu, ale czasami tam. Dzisiaj, pomyślał, że odprowadzi swoją siostrę Alyssę aż do drzwi frontowych domu – ponieważ był dobrym bratem, przeważnie – a potem zobaczy jakiego rodzaju kłopoty może znaleźć w jednym ze sklepów z grami komputerowymi, raczej tą, która pozwoli mu grać za darmo tak długo jak raz na jakiś czas zapłaci. Jego mama będzie narzekać, ponieważ prawdopodobnie nie pojawi się na obiedzie; jego tata nie będzie się tym za bardzo przejmował, bo jak przez większość wieczorów, będzie pewnie napędzał stracha w barze nie przejmując się niczym za bardzo.
Alyssę przejmowała się, ale była teraz dużą dziewczynką i musiała to po prostu przeboleć, drogę, którą Shane przechodził, całe to gówno, które brało się z bycia mieszkańcem Morganville.
Marudził na zewnątrz sali gimnastycznej gimnazjum, póki jego siostra nie wyszła – długonoga, smukła dziewczyna z twarzą, która będzie piękna, kiedy wreszcie pozbędzie się dziecięcego tłuszczu. Teraz wyglądała… słodko.
I na głęboko rozbawioną.
- Co? – Shane stał oparty o betonową ścianę. Osunęła się obok niego i skrzyżowała ręce. Na polu trawy drużyna piłki nożnej Morganville ćwiczyła aby wyglądać na brutalnych. Niezbyt skutecznie.
- Ty. – powiedziała Alyssę i się roześmiał. Miała przyjemny śmiech, kiedy nie był skierowany na niego. – Słyszałam, że utarłeś dzisiaj nosa Monice.
- To ona zaczęła. – powiedział Shane. – Rzuciła się na mnie w holu. Przypuszczam, że to też słyszałaś.
- Ściągnęła ci spodnie?
- Co? Nie! – jego uszy poczerwieniały. Nawet nie chciał przeprowadzać tej rozmowy ze swoją dwunastoletnią siostrą. – To nie było tak.
- Więc jak to było? Pocałowała cię?
Tak. – Coś w tym rodzaju.
- Z języczkiem?
- Zamknij się, Lyss.
- Ponieważ całowanie z języczkiem Moniki mogłoby ci prawdopodobnie dać jakieś straszne zarazki.
- Ja nie żartuję, zamknij się!
Alyssa zrobiła niegrzeczny odgłos, ale pozwoliła temu odejść, odepchnęła się od ściany i zaczęła iść długimi, prostymi krokami. Miała na sobie strój gimnastyczny – szare spodenki, koszulkę, którą Shane osobiście uważał za zbyt ciasną i adidasy z małymi skarpetkami do kostek. Była słodka i nieśmiała w stosunku do każdego z wyjątkiem Shane’a. – Więc po rzeczy, o której nie będziemy dyskutować, słyszałam że ją popchnąłeś.
- Naprawdę myślisz, że popchnąłbym dziewczynę?
- Cóż, to jest Monica.
- Nie. Odepchnąłem ją ode mnie, to wszystko. A potem ona –
- Zaczekaj. – powiedziała Alyssa i obróciła się wstecz kiedy szła, twarzą do niego. Była gruntownie jedyną osobą, którą Shane kiedykolwiek widział obracającą się do tyłu tak szybko jak naprzód. To było dziwne. – Pozwól mi zgadnąć. Powiedziała – uh – że jesteś gejem?
Huh. – Tak.
- Cóż, to jej obelga dla każdego, kto nie ślini się na jej widok jak totalny zboczeniec. Weszła na poziom drugi?
- Ty mi powiedz.
- Czy już zbombardowała cię na Myspace?
Shane zamrugał. – Nie.
- Wow. Zakład, że tak. Zakład, że każdy, kto jest jej winny przysługę, ustąpił i zniszczył twoją stronę. – Alyssa wykonała perfekcyjny obrót i powróciła do kroku, idąc do przodu. – Następna rzecz jakiej będzie próbowała to przekonanie swojego dużego brata do aresztowania cię albo czegoś.
Richard Morrell był nowo zatrudnionym w Biurze Policji Morganville. Shane dobrze go nie znał, ale każdy Morrell musiał być gorszym, niż się tego spodziewał. – Wspaniale. – powiedział. – Tylko tego potrzebuję, rekordu.
- Twardy facet. – powiedziała Alyssa i posłał mu wspaniały, chytry uśmieszek. – Ścigamy się.
- Jestem twardym facetem. Ja nie biegam.
- Przegrany! – pokazała mu język i ruszyła, długie nogi latały, długie, brązowe włosy powiewały za nią jak flaga. W Morganville nadal było gorąco – spadek temperatury nie dawał jeszcze o sobie znać – a ciepło wydobywające się z chodnika sprawiało, że wyglądała jakby biegła przez wodę.
- Bzdura. – westchnął i zamienił to w trucht, tylko po to aby utrzymać ją na widoku.
Dzisiaj był całkiem typowy dzień – nikogo na ulicach, drzwi i okna pozamykane nawet podczas dnia i nikogo przyczajonego, przynajmniej dostrzegalnego aby porwał Alyssę z ulicy. Shane nie przejmował się za bardzo zboczeńcami w Morganville – mimo że był prawie pewni, że istnieli – jak wampiry.
Ponieważ był to akurat fakt. Morganville posiadało wampiry. A on i Alyssa oboje nosili bransoletki – skórzane, z wytłoczonym symbolem – to identyfikowało ich jako bycie nieletnimi pod Ochroną wampira o imieniu Sullivan. Nie żeby Sullivan się tym bardzo przejmował. Jak na wampira robił gównianą robotę zastraszania ludzi albo dbania o nich albo nawet pokazywania się, kiedy powinien. Może był pijakiem jak tata Shane’a. Kto wie?
Wszystko co Shane wiedział, to że gardził wampirami i że kiedy skończy osiemnaście lat, nie zamierza podpisać kontraktu z jakimś nieumarłym krwiopijcą. Zamierzał być wolny, żyć lekkomyślnie i umrzeć młodo.
Mówiąc o… - Lyss! Zwolnij! – ponieważ gnała tak szybko, że teraz z trudem mógł ją w ogóle zobaczyć. Pomachała mu, potruchtała wstecz i potem pobiegła sprintem za rogiem.
Był może piętnaście stóp za nią kiedy coś rzuciło się na niego z wnętrza ciemnej alejki i wciągnęło go w cień. Shane wydał z siebie zaskoczony wrzask i bezzwłocznie spróbował opaść na swoje nogi, ale cokolwiek trzymało go, było silne i szybkie a on był pozbawiony równowagi.
Uderzenie z rozmachem trafiło go w usta a on zwinął się w kulkę. Lyss, pomyślał w rozpaczy. Biegnij dalej. Jeśli obejrzy się za siebie i go nie zobaczy, może się wrócić. Może zostać zraniona.
Nie mógł na to pozwolić.
Ktoś szarpnął jego głowę do tyłu a on poczuł ostre paznokcie wbijające mu się w głowę. Fala perfum uderzyła go kilka sekund później, chorowici słodkie i znajome a potem Monica Morrell uśmiechnęła się złośliwie do niego i powiedziała – Nie pamiętam, gdzie byliśmy? Oh, to jest Brandon. Jest moim Opiekunem. – położyła swoją wolną rękę na wampirze stojącym obok niej, drugą trzymając lewe ramię Shane’a w nieprzyjemnym uścisku. Brandon miał to ciemne, roztargnione coś, całe czarną skórzaną i bladą postawę i wyglądał jakby naprawdę nie mógł poświęcić gówna na Shane’a i Monicę i wyrywanie ramienia Shane’a z jego nasady było po prostu jego kolejnym dniem pracy. – Chce abyś przeprosił.
Shane zacisnął zęby przed kolejną falą bólu z ramienia, które skarżyło się, że nie spodziewało się wyginania w ten sposób. – Przepraszam, że jesteś złośliwym potworem. – powiedział. – Przepraszam, że nie popchnąłem cię, kiedy miałem taką szansę. Co o tym myślisz?
Paznokcie Moniki wbiły się wystarczająco głęboko w głowę aby ją przeciąć i potrząsała nią z boku na bok, pokazując na migi nie jakby był jej kukiełką. – Nie na to liczyłam, ty kretynie. Przeproś. Teraz. I zaproś mnie na randkę.
- Zaprosić cię na randkę? Postradałaś zmysły? Ał! – ponieważ to spowodowało, że jej paznokcie naprawdę wbiły się w niego. – Czy ty naprawdę myślisz, że będziemy w dobrych stosunkach, ty szalona –
- Nie powiedziałam tego, powiedziałabym tak. – powiedziała. – Dobrze. Jeśli nie przeprosisz to będziesz musiał być tragiczną, ostrzegawczą opowieścią dla tych wszystkich nieuprzejmych ludzi. Brandon?
Powiedział to z pewnym rodzajem krnąbrnej pewności i nawet pstryknęła palcami jakby miała wampira tam, gdzie go chciała. Shane mógł jej powiedzieć – nawet bez znania Brandon w ogóle, z wyjątkiem unikania go – że właśnie zrobiła poważny błąd.
- Co? – łagodnie zapytał Brandon a Shane poczuł, że ból w ramieniu zaczyna ustępować. Brandon pozwolił mu go opuścić. – Wołasz psa, ty zepsuta, mała dziewczynko? Ponieważ psy gryzą.
Monica, która pogubiła się w swoim własnym, marnym sensie zwycięstwa, nagle powróciła do rzeczywistości, puściła włosy Shane’a i cofnęła się, patrząc bardzo, bardzo zaniepokojona. – Nie miałam na myśli – przepraszam, Brandon, ja tylko chciałam –
- Powiedziałem, że oddam ci tą przysługę – powiedział Brandon podkreślając słowo przysługa. – Teraz skończyłem. Powinnaś pomyśleć trochę o tym jak zamierzasz mi za to zapłacić.
Obrócił się i odszedł w cień, unikając światła słonecznego, kierując się nie wiadomo gdzie.
Shane wstał na nogi. Był wysoki i nawet jeśli nadal odczuwał kłopoty ze swoim ciałem, wiedział, że nie jest łatwizną. A Monica – Monica nawet nie była dużą dziewczyną.
Nie przestraszył jej. Jego serce waliło a on widział czerwień i niczego bardziej nie pragnął niż zmuszenia jej do zapłacenia za przerażenie go tak bardzo, ale.. nie mógł. Po prostu wpatrywał się w nią przez długą, wrogą chwilę a potem powiedział. – Zostaw mnie w spokoju, suko. – kiedy się obrócił i odszedł unikając światła słonecznego.
Na końcu alei zobaczył cień wysokiej dziewczyny, kręcącej się niepewnie obok wejścia. Lyss. Wróciła, co było głupie. – Idź! – krzyknął do siostry i jej pomachał. – Mam się dobrze! Idź dalej!
Za nim usłyszał jak Monica Morrell mówi lodowatym szeptem – Nikt mi jeszcze tego nie zrobił, Collins. Nikt.
Obrócił się, mając zamiar przestraszyć ją tym razem na śmierć, ale… biegła w inna stronę. Goniąc swojego pieprzonego wampira, być może chłopaka. Nie o to martwił się teraz Shane.
Doszedł do końca alei. Alyssa stała tam, przerażona patrząc mizernie i nagle młodsza niż dwunastolatka. – Co się stało? – Jej oczy były duże i okrągłe. – Shane, jesteś cały brudny.
- To nic. – przerwał jej i położył rękę na ramieniu aby przenieść ją na chodnik, szybko. – Po prostu wróćmy do domu.

###

Dom nie był tak bardzo pocieszający, ale wleceniu na Monicę – gwałtownie – Shane nie czuł, że to naprawdę dobry pomysł pozwolić Alyssie zostać samej w domu. Mamy nie było robiąc te rzeczy, które mamy robią – naprawdę nie wiedział co – a tata, cóż. Tata będzie w jednym, albo dwóch barach, tłukąc kotlarzy i udając, że życie jest fajne.
- Myślałam, że pójdziesz do sklepu z grami komputerowymi. – krzyknęła Alyssa zza swoich zamkniętych drzwi od sypialni kiedy się przebierała. – Nie musisz mnie niańczyć, wiesz przecież! Nie jestem dzieckiem!
- Jesteś, ja też i zamknij się. – powiedział Shane. – Otwieram puszkę Spaghetti. Lepiej się pośpiesz.
Zrobiła odgłos imitujący wymiotowanie, co sprawiło, że się szeroko uśmiechnął. Zszedł schodami na dół i aby dotrzymać słowa, otworzył puszkę i podgrzał spaghetti i zaczął je jeść łapczywie. Potem Lyss wreszcie się pokazała, rzucił jej otwieracz do puszek. – Zrób coś sam.
- Wow, jesteś jakąś malutką siostrzyczką. Czemu po prostu mi nie powiesz, żebym poszedł pograć na ulicę?
- Nie aż tak bardzo ekscytujące. Zrób coś własnoręcznie a ja pogram z tobą w Braci Super Mario. Zwycięzca dostaje deser.
- Twinkies!
- Powiedziałam wygrany, ofiaro.
Lyssa wepchnęła łyżkę do buzi i wbiła w niego wzrok, nalewając zupę do miski i wepchnęła ją do mikrofalówki.
Dwie godziny później, zanurzył się w grach komputerowych, Lyssa miała swojego Twinkies i po jakimś czasie skończyli oglądając jakieś kiepskie filmy. Zadzwoniła mama. Zatrzymano ją w pracy. Niezbyt zaskakujące, często w takie dni kończyła późno. Prawdopodobnie nie mogła uporać się z tatą, który oczywiście nadal się nie pokazał. Shane włączył na DVD – jeden z tych filmów Pijara, które Lyss tak bardzo kochała i potajemnie zrobił to samo, mimo że nie było to w porządku – a ona zasnęła w jego połowie. Pozwolił mu się skończyć a potem szturchnął ją jedną stopą.
- Hej. – powiedział. – Idź na górę, śpiochu. Idziesz jutro do szkoły.
Przeciągnęła się i krzyknęła. – Tak jak ty!
- Tak, ale jestem za ciebie odpowiedzialny, więc mogę zostać. Dalej.
- Jesteś do dupy, Shane.
- Nie każ mi tam przychodzić.
Odegrała scenkę, że jest zbyt zmęczona aby iść schodami do góry i przeczołgała się na nie rękami i nogami, co było zabawne i dziwaczne i tak szybko jak sobie poszła, Shane podniósł swoją komórkę i napisał do Michaela o Monice.
Michael był zmartwiony. Tak, też był, coś w tym rodzaju. Plus, Alyssa prawdopodobnie miała rację, jego strona Myspace będzie w chaosie.
Shane postanowił pomartwić się tym rano. Teraz były języki, przemoc i nagie przestrogi na HBO.
Słodko.
###

Zasnął na kanapie, tak jak Alyssa. Kiedy się obudził, HBO puszczało boxing i było naprawdę późno. Mamy i taty nadal nie było w domu. Shane krzyknął, rozważając oglądanie boxingu i zamiast tego postanowił powędrować na górę.
W połowie schodów poczuł dym.
Przez chwilę pomyślał, ktoś robi grilla a potem, głupio co, o północy? I potem poczuł więcej dymu i zobaczył to, bladą, białą mgłę w powietrzu a wykrywacze dymu zaczęły działać wydając głośne wrzaski u szczytu schodów.
O Boże.
Shane przebiegł resztę schodów. Na szczycie było więcej dymu, dławiącego i zjełczałego; smakował jak palony plastik i przed tym, kiedy się zorientował, że jest na swoich dłoniach i kolanach, zamiast biec. Tam powietrze było lepsze. Mógł teraz usłyszeć coś trzeszczącego i to musiał być ogień, ogień, Alyssa była w swoim pokoju a on musiał się do niej dostać…
- Lyss! – Walnął w jej zamknięte drzwi, krzycząc i kaszląc, a potem wstał z kolan aby spróbować je otworzyć. Nie mógł. Gałka oparzyła jego dłoń a farba na drzwiach pokryła się bąbelkami, dym wylewał się spod nich jak woda na tonącym statku. – Lyssa!
Musiał próbować. Musiał ją ocalić.
Shane obrócił się na bok, trując się gazem, stale kaszląc i wyciągnął obie swoje nogi do tyłu aby podjąć ostatnią próbę kopnięcia. Uderzył w gałkę i całe drzwi zadrżały a potem poleciały na swoje zawiasy.
Kula ognia wybuchła prosto na niego a on przeturlał się, czując, że jego ubrania uchwyciły ogień. Musiał nadal się turlać aby je zgasić a potem z powrotem się przeczołgał. Drzwi Alyssy były otwarte. Musiał się do niej dostać –
Ktoś chwycił go za stopy i zaczął ciągnąc go do tyłu. – Nie! – krzyczał albo próbował; nie mógł oddychać, czuł jakby jego płuca były wypchane bawełną. – Nie, Lyssa –
To był jego ojciec. Frank Collins ciągnął go po schodach a potem upadł kaszląc, ssąc powietrze, które zostało blisko podłogi i przeturlał Shane’a ze schodów. Shane ledwo je poczuł. Świat robił się czarny, z mieniącymi się krawędziami a jego pierś była zraniona i nic to nie znaczyło, ponieważ musiał dostać się do swojej siostry…
Jego matka też tu była, trzymając swoje ramiona i włócząc się. Jego ojciec postarał się i pomógł.
Wyciągnęli Shane’a na zewnątrz i nagle było tam to całe powietrze a on zaczął kaszleć i wymiotować czymś czarnym, drżąc i płacząc i O mój Boże Lyssa…
Jego ojciec wyciągnął go i potrząsnął nim. – Czemu jej nie wyciągnąłeś? – wrzasnął prosto w twarz Shane’a. – Byłeś za nią odpowiedzialny! – Zacierał słowa, był tak pijany, że z trudem mógł ustać.
Shane nie mógł temu zapobiec. Roześmiał się. Było w tym coś strasznego. Coś zepsutego.
Jego matka próbowała wejść do środka. Strażacy i policjanci już tu byli, zatrzymali ją i sprowadzili z powrotem. Usiadła na z Shane’m na mokrej trawie i potrząsała nim w tył i naprzód aż ich dom zamienił się w pomarańczowe, migocące ognisko na przemian z zimnym, czarnym niebem kiedy ich sąsiedzi z Morganville – i może nawet jakieś wampiry – wyszły popatrzeć.
A potem Shane rozejrzał się i zobaczył Monicę Morrell i jej dwie najlepsze przyjaciółki na zawsze, Ginę i Jennifer. Stały na krawędzi tłumu, najbliżej miejsca, gdzie siedział Shane a Jennifer patrzyła przerażona i zafascynowana na ogień – ale Gina i Monica dziwnie gapiły się na Shane’a.
Monica podniosła swoją rękę. Miała długopisową zapalniczkę i ruchem ręki zrobiła koło i pokazała mu ogień. Potem zrobiła mały pistolet z palca i kciuka pistolet i zastrzeliła nim go.
Shane dźwignął się z trawy i ruszył do niej, wrzeszcząc, majacząc, szalony i nie dbający o żadne zasady, czy była dziewczyną czy nie, nie dbając o nic, ponieważ zrobiła to, jeśli ona…
Ktoś go zatrzymał. Przez długie kilka sekund twarz nie została przez niego zanotowana, ale później zobaczył, że był to Michael, trzymający go a potem brat Moniki Richard, policjant.
- Zabiła ją! – wrzeszczał Shane i poczuł, że nogi się pod nim uginają, ponieważ powiedzenie tego, sprawiło coś okropnego, że stało się to potwornie realne. – Zabiła Alyssę!
Michael nie zdawał sobie z tego sprawy, jak zobaczył Shane; twarz jego przyjaciela pobladła, popatrzył na dom i cokolwiek powiedział, Shane nie mógł tego usłyszeć przez przemoc bijącą z jego serca. Spróbował wstać. Michael cofnął się, ale Richard Morrell nadal go trzymał.
- Shane! – krzyczał Richard i potrząsał nim, ale wszystko co Shane mógł zobaczyć to była twarz Moniki ponad ramieniem brata. Więcej się już nie uśmiechała. W rzeczywistości wyglądała tak samo blado jak Michael i teraz też wpatrywała się w dom.
Jakby nie wiedziała.
Jakby nie pomyślała.
Shane nadal wrzeszczał i walczył póki Richard w końcu nie przekręcił go i nie zakuł w kajdanki, ale nawet po tym, ręka Richarda na jego plecach była tylko po to, aby go trzymać.
Żeby powstrzymać go od zrobienia czegoś szalonego.
Monica, ty głupia suko.
Nie wiedziała. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że Alyssa nadal była w domu.
Ale Shane’a to nie obchodziło. Naprawdę nie obchodziło go już nic więcej.
Po tym jak ogień zgasł, Monica zniknęła.

###

Czas mijał. Rzeczy się działy. Shane nie dbał o nic za bardzo, nadal; czuł się zdrętwiały, nawet po jakimś czasie. Czuł się zdrętwiały, kiedy przekopywał się przez ruiny domu, poszukując czegoś, co nie było zniszczone. Szukając czegoś, co było jego siostry.
Policjanci przyprowadzili go razem z rodzicami i dali im niezwykły pokaz. Straszny wypadek, wadliwe okablowanie, żadnego powodu aby uwierzyć…
Gówno prawda. Shane wiedział o tym. Duża przykrywka, ponieważ kochana córeczka Burmistrza Morrella po prostu nie mogła być mordercą. To nie mogła być prawda.
Po jakimś czasie, jego ojciec panicznie pił a jego matka zaczęła brać leki uspokajające i nadal, Shane’a to nie obchodziło. Przeważnie siedział sam. Myślał o niczym. Po prostu… egzystował. Zatrzymali się w jakimś gównianym pokoju w motelu z pożyczonymi ubraniami i bez pieniędzy i domu, a Lyssa odeszła. Co mogło go więc z resztą martwić?
Michael próbował. Przychodził, próbował rozmawiać, próbował sprawić aby Shane myślał o czymś innym. I to wszystko było w porządku, ale Shane po prostu nie mógł nawet przejmować się Michaelem. Przypuszczał, że Michael to wiedział. Widział ból na twarzy przyjaciela, zdezorientowanie, ale nic z tego go nie dotykało.
Po prostu chciał aby ludzie zostawili go do diabła samego.
Wychodził na zewnątrz by kupić pizzę – przez te dni nigdy nie jedli niczego innego, kiedy troje z nich w ogóle pamiętało o tym, żeby jeść – kiedy zobaczył Monicę Morrell przed sklepem. Była ze swoim bratem, policjantem.
Shane odłożył pizzę na kontuar i wyszedł na zewnątrz.
Richard zaszedł mu drogę, szybko. – Nie. – powiedział i położył wierzch dłoni na piersi Shane’a. – Wysłuchaj jej. Po prostu wysłuchaj.
Monica wyglądała źle. Gorzej niż Shane ją kiedykolwiek widział. Nie była ładna; jej twarz była opuchnięta i zaróżowiona, jej oczy spuchnięte jakby płakała przez te dni. Jej włosy były włókniste i nieumyte. Wyglądała marnie.
Nie przejmował się tym. Chciał ją skrzywdzić i to wypełniało wszystko co miał w środku – wszystko co zostawił – nie żeby przyozdobić Richarda i potem poszukiwać jej.
Ale jakoś stał tutaj, sparaliżowany, czekając.
- Nie wiedziałam. – powiedziała. Jej głos był stłumiony i ciekło jej z nosa. Znowu płakała. – Przepraszam. Naprawdę nie chciałam. Nie wiedziałam.
- Nie zrobiła tego. – powiedział Richard wpatrując się w twarz Shane’a. Jak na Morrellów nie wyglądał na kompletnego dupka, ale znowu, Shane po prostu nie mógł się tym przejmować. – Moja siostra tego nie użyła. Zrozumiano? Próbowała cię wkurzyć i udawała, że wznieciła ogień. Nie wiedziała, że Alyssa była w domu. Nie zrobiłaby tego. Nie spaliła twojego domu. To był wypadek.
Shane się roześmiał. – To był suchy, pusty dźwięk i zobaczył, że Monica wzdrygnęła się jakby ją uderzył. – Oh, facet. – powiedział. – Naprawdę wcale jej nie znasz, prawda?
Twarz Richarda twardo się zmieniła. – Znam to. – powiedział. – Zbliżasz się do mojej siostry i będzie paskudne. Chcesz, aby twoi rodzice stracili jeszcze jedno dziecko?
Shane nie odpowiedział. Patrzył na Richarda, na Monicę i zrobił mały pistolet ze swojego palca i kciuka.
Potem bezgłośnie strzelił w nią.
Potem odszedł, wziął pizzę i poszedł do motelu, gdzie świat nadal umierał w wolnym tempie.

###

Dwa dni później, dziadek Michaela Sam Glass zaaranżował dla nich ucieczkę z Morganville. Shane nie wiedział jak, nie wiedział dlaczego, nie dbał o to. Jego ojciec był na tyle trzeźwy by prowadzić na zmianę. Jego matka – nie wiedział co jego matka w ogóle robiła.
Przejechali przez bariery Morganville a Shane’owi przyszło do głowy, że może to był sposób Richarda na utrzymanie Shane’a z daleka od jego siostry. Cóż, to zadziałało. Byli poza miastem i nagłówkiem…
- Gdzie jedziemy? – zapytał Shane. Była to pierwsza rzecz jaką powiedział od wielu godzin.
Jego ojciec twardo odpowiedział – Nigdzie.
I miał rację.

Rachel Caine

2 komentarze: