poniedziałek, 28 maja 2012

Historia Myrnina


                Dorastałem wiedząc, że jestem świrem. Matka nie szczędziła okazji, by mi to mówić. Podczas regularnych okazji chodziłem ulicą do małej chatki bez okien i z kłódką w drzwiach. Wprowadzano mnie do brudnego, paskudnego, odzianego w szmaty ojca, który drapał ściany, dopóki jego palce nie krwawiły, który jęczał jak dziecko w ciężkim blasku światła.
                Ciągle pamiętam stanie tam, patrzenie na niego i ciężką rękę mojej matki na moim ramieniu, aby unieruchomić mnie w miejscu, lub utrzymać z dala od niego. Musiałem mieć pięć, możliwe, że sześć lat. Byłem wystarczająco duży, by wiedzieć, aby nie pokazywać oznak cierpienia lub osłabienia. W moim domu za niepokój dostawało się klapsa, dopóki nie przestawałeś płakać. Słabość powodowała to, co najgorsze.
                Nie pamiętam, co mi mówiła na pierwszej wizycie, ale pamiętam, że rytuał trwał przez lata… przy drodze odblokowywaliśmy łańcuchy, grzechotaliśmy nimi ponownie, krzycząc przez drzwi, a następnie ujawniając żałosnego potwora wewnątrz.
                Kiedy miałem 10 lat wizyty się skończyły, ale tylko dlatego, że drzwi otworzyły się, ukazując mojego martwego ojca w rogu chaty, zwiniętego w kłębek. Wyglądał jak woskowy manekin, pomyślałem, albo jak wykopany z bagien, odkryty po tysiącu lat cichego zaniedbywania.
                Nie był zagłodzony. Miał atak, którego nikt nie zauważył. Został pochowany w pośpiechu, z godnym obrzędem, ale z nielicznymi żałobnikami.
                Moja matka była na pogrzebie, ale tylko dlatego, że jej się tam spodziewano, pomyślałem. Nie mogłem powiedzieć, że ja czułem się inaczej.
                Po pogrzebie zabrała mnie na zewnątrz i spojrzała ostro. Mamy wspólne cechy, matka i ja, ale jej oczy były brązowe, kiedy moje były bardzo ciemne, czarne nawet w największym świetle. Miałem to po tacie.
-Myrnin. – powiedziała. – Mam ofertę ucznia dla ciebie. Zamierzam ją przyjąć. Mniej gęby do wykarmienia. Wyruszysz rano. Pożegnaj się z siostrami.
                Jedyną wspólną rzeczą z moim siostrami był dach na głową, ale ja dostałem ofertę. Wymieniliśmy chłodne pocałunki i uprzejmie skłamałem o tym, że będę za nimi tęsknić. W żadnej kwestii nie miałem wyboru… W mojej rodzinie, ani jako praktykant. Matka z ulgą się mnie pozbyła, wiedziałem o tym. Widziałem to w jej twarzy. Nie dlatego, że chciała mniej dzieci plączących się pod nogami, tylko dlatego, że się mnie bała.          
                Bała się mnie, że jestem, jak ojciec.
                Ja się tego nie bałem. Fakt faktem, bałem się, że okażę się dużo, dużo gorszy.
***
                Rano, ktoś zapukał do drzwi naszego małego domku na długo przed świtem. Byliśmy wiejskim ludem, przyzwyczajeni do wczesnego wstawania, ale to było za wcześnie, nawet jak na nas. Moja mama była senna i burkliwa, kiedy nakładała koc na ramiona i szła zobaczyć kto to. Wróciła czujna i miała wzrok przestraszony, usiadła na moim małym łóżku, który był oddzielony trochę od łóżka, w którym spały moje trzy siostry.
-Już czas. – powiedziała. – Przyszli po ciebie. Weź swoje rzeczy.
                Moje rzeczy ledwie wypełniły małą paczkę, ale ona poświęciła część sera i, niektórych końcówek chleba i trochę cennego mięsa wędzonego. Nie będę głodować, nawet jeśli mój nowy mistrz zapomni mnie nakarmić (jak słyszałem, potrafił). Wstałem bez słowa, włożyłem skórzane buty podróżne i moją wełnianą chustę. Byliśmy zbyt biedni, by pozwolić sobie na metalowe szpilki, tak jak moja matka i siostry przywiązałem je małą drewnianą szpilką. To była najładniejsza rzecz jaką posiadałem, wełniana chustka, koloru ciemnozielonego jak las, w którym mieszkałem. Myślę, że to był prezent od mojego ojca, kiedy się urodziłem.
                Przy drzwiach, mama zatrzymała mnie i położyła mi ręce na ramionach. Spojrzałem na nią i zobaczyłem coś w jej mocno zaciśniętej twarzy, co mnie zastanowiło. To był rodzaj strachu i … smutku. Wzięła mnie na ręce i obdarzyła twardym, niewygodnym uściskiem, aż zagrzechotały mi kości i mnie puściła.
-Zrób to, co ci mówiłam. – powiedziała i wypchnęła mnie na zewnątrz, w szare światło poranka, do wysokiej postaci siedzącej na czarnym koniu.
                Drzwi zatrzasnęły się za mną, odcinając jakąkolwiek drogę ucieczki. Nie, żeby to było możliwe z moją rodziną. Stałem w milczeniu, patrząc wyżej i wyżej, na zakapturzoną postać na koniu. Pojawiła się teoria z twarzą w cieniu, ale trochę inna, niż mógłbym zrozumieć. Koń parsknął, tworząc mgłę na zimnym powietrzu i niecierpliwie przebierał kopytami.
-Twoje imię. – powiedziała postać. Miał niski, głęboki, opanowany głos, ale coś sprawiało, że się go bałem.- Mów dziecko.
-Myrnin, panie.
-To stare imię. – powiedział i zerknął na mnie. – Siądź za mną. Nie lubię wschodu słońca.
                To wydawało się dziwne, bo słońce wypalało chłód. W tym sezonie były małe szanse na opady śniegu.
Zauważyłem, że miał parę drogich, dopasowanych, skórzanych rękawiczek na rękach, a ciężkie buty wystają spod długiej szaty. Byłem świadomy swojego ubogiego materiału i moich jednych cienkich sandałów. Zastanawiałem się, dlaczego ktoś taki jak on chciałby kogoś takiego, jak ja… Było pełno biednych ludzi, a niechcianych dzieci jeszcze więcej. Gapiłem się na niego długą chwilę, nie bardzo wiedząc, co zrobić. Koń był bardzo wysoki, a ja nie.
Koń również się na mnie patrzył z wyraźnym poczuciem niechęci.
-Dość tego, chodź tu. – mój nowy mistrz pstryknął na mnie i podał dłoń w rękawiczce. Ująłem ją starając się, by się nie trzęsła tak mocno. Jakbym nie pomyślał o tym wcześniej, wciągnął mnie za siebie na tę bestię, w całkowicie niewygodnej pozycji za nim na twardym zadku konia. Otoczyłem go w pasie ramieniem. Poczułem więcej strachu niż zaufania. Chrząknął i powiedział:
-Trzymaj się, chłopcze. Będziemy jechali szybko.
Zamknąłem oczy i przycisnąłem twarz do jego płaszcza.
Koń ruszył z szarpnięciem, a cały świat zawirował i pochylił się za szybko. Mój nowy mistrz pachniał jak nikt, kogo znałem; żadnego zapachu potu, tylko odór starych ubrań. Ziołami. Pachniał jak słodkie, letnie zioła.
Nie wiem jak długo jechaliśmy – dni, tak z grubsza. Czułem się chory i niedobrze – przez większość czasu. Zatrzymywaliśmy się od czasu do czasu, żeby się napić lub ugryźć chleba albo mięsa, albo do zaspokojenia potrzebniejszych funkcji… Ale mój nowy pan jadł mało i jeżeli miał do załatwienia jakieś funkcje ciała to tego nie widziałem.
Zakładał zawsze płaszcz z kapturem. Rzadko widziałem jego twarz. Wyglądał młodziej niż bym powiedział – tylko kilka lat starszy ode mnie, jeśli już. Za stary, aby plotkować czy się wymądrzać. Wszystko mnie bolało, każdy mięsień czy kość, aż chciało się płakać. Nie płakałem. Zaciskałem zęby i nie wydałem z siebie jęku w miarę jak jechaliśmy, a jechaliśmy przez mgliste, zimne poranki, chłodne wieczory i oblodzone ciemne noce.
Nie patrzyłem na krain wokół nas, ale jeśli się nie myliłem, to bardzo zmieniały się od głęboko zielonych lasów do wolno falujących wzgórz z sporadycznymi drzewami i krzakami. Nie obchodziło mnie to szczerze mówiąc. Mogło być trudno stąd uciec.
Rano kiedy mgła zasłaniała słoneczne zdeterminowane światło, mój mistrz ściągał lejce i zatrzymywał nas na wzgórzu. Poniżej była dolina, starannie przekrojona przez pola. Na kolejnym wzgórzu stał ogromny, ciemny zamek: cztery kwadratowe narożniki i wystające wieże. To była największa budowla jaką kiedykolwiek widziałem. Mógłbyś zmieścić całą moją małą wioskę za ścianami i wciąż miałbyś do wyboru pokoje.
Musiałem wydać jakiś odgłos zdumienia, ponieważ mój mistrz odwrócił głowę i zerknął za siebie i na chwilę, tylko na chwilę mogłem zobaczyć wschód słońca zmieniający jego oczy w błysk czerwonego gorącego pożaru. Po chwili  to zniknęło w zwykłym blasku.
-To nie jest takie złe. – powiedział. – Słyszę, że masz strasznie szybkie myśli. Mamy razem dużo do nauki, Myrnin.
Byłem zbyt obolały i wyczerpany, by nawet starać się uciekać od tego, a on nawet nie dał mi czasu spróbować; pogonił swojego konia w dół doliny i wciągu godziny byliśmy naprzeciwko wzgórza, jadąc po wzniesionej kamiennej drodze do zamku.
Więc stając się uczniem Gwiona, pana tego miejsca, w którym miałem pobierać nauki z alchemii i czarowania i innych ścisłych nauk. Nie, bądź zdumiony, że Gwion wszystko słyszał, bo był wampirem. Jednym z tych starych, które żyją w tych czasach. Jego wiek zdziwiłby nawet takiego Bishopa, który stał się wampirem we Francji z żelazną ręką, dopóki jego córka Amelie sprytnie obaliła jego rządy.
Ale to opowieść a inny dzień i za dużo patrzenia w lustro.
Jestem Myrnin, syn szaleńca, uczeń Gwiona i mistrz niczego.
I ja za tym się kryję. 

Rachel Caine
tłumaczenie: Patty

13 komentarzy:

  1. Wow, i tyle mam do powiedzenia

    OdpowiedzUsuń
  2. <3 Moja ulubiona postać

    OdpowiedzUsuń
  3. Myyyyyyrnin. <333

    OdpowiedzUsuń
  4. dzięki niemu książka jest fajniejsza. Teraz mnie nie dziwi, że zdawało mu się być ostrym.:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam go ;) claire x myrnin i ship this <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Myrnin jest najlepszy! Smutne, że nie miał łatwego życia :(

    OdpowiedzUsuń
  7. Boziu no! powiec mi powiec! ty towymyśliłaś czy masz skądś ten tekst??
    muszę to wiedziec bo jeśli to książka muszę ją miec!! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest to opowiadanie, które znajduje się na oficjalnej stronie Rachel Caine :)

      Usuń
  8. Jak w ogóle powinno się czytać jego imię ?

    OdpowiedzUsuń
  9. Kocham tą serie a jeszcze bardziej Myrnina.I love Myrnin xdd

    OdpowiedzUsuń
  10. Jedno z najśmiesznieszych co powiedział to jest to:
    -"czy w tych czasach handluje sie jeszcze niewolnikami?"
    -"seksualnymi owszem"-powiedział shen(soory niewiem jak sie te imię pisze)
    -"Och jakie to nie smaczne a więc" xddd xddd

    OdpowiedzUsuń
  11. Jedno z najśmiesznieszych co powiedział to jest to:
    -"czy w tych czasach handluje sie jeszcze niewolnikami?"
    -"seksualnymi owszem"-powiedział shen(soory niewiem jak sie te imię pisze)
    -"Och jakie to nie smaczne a więc" xddd xddd

    OdpowiedzUsuń