wtorek, 14 sierpnia 2012

Przyciemnianie


Normalne życie w Morganville. O ile kiedykolwiek było normalne, pomyślał Shane Collins, nikt jawnie się nie buntował, nie był aresztowany ani nikt się nie zabijał. Nie na ulicy, w każdym razie.
   W każdym razie, nie na tej ulicy.
   Będąc na otwartej przestrzeni, kiedy wokół panuje ciemność, to nie jest dobra strategia na przetrwania, ale mimo to w Morganville Multipleks (trzy całe ekrany) każdy próbował się dopchać rano i na pokazy popołudniowe, jak tylko było to możliwe, nie zawsze jednak można było uniknąć późniejszych co było zdrowe dla zwykłego człowieka w Morganville, w Teksasie.
 - Nie sądzę, żeby pokaz o zmierzchu był tańszy od innych. – powiedział do Claire Danvers, która szła ze swoją małą dłonią w jego dużej, z głową opuszczoną w dół. Claire myślała, ale z resztą ona zawsze myślała. To była ta część, którą kochał w niej. – Chciałbym, żeby Eve była z nami. Przynajmniej wtedy mielibyśmy podwózkę.
 - Będzie w porządku. – powiedziała Claire. W jej głosie słychać było przekonanie. On jednak nie był przekonany, tylko dlatego, że był facetem i z tego powodu, według jego logiki ich przetrwanie drogi do domu polegało na trzymaniu się razem. Claire była jego dziewczyną. To oznaczało, że była pod jego ochroną. Wiedział, że jeśli powie to głośno ona oleje go, ale to tylko pokazywało jak się z tym czuł.
   I był mądry na tyle, żeby nie mówić jej tego.
 - Razem z Michaelem wyszli. – powiedziała Claire. – Do tej restauracji, którą lubi. A potem pójdą do kina, a według niej nie ma sensu oglądać tego dwa razy w ciągu dnia.
 - Taa. – zgodził się. – To nie byłoby za dobre. Mam na myśli, nie zrozum mnie źle, jestem za korzystaniem z kina, ale jest cienka linia między filmem zachwycającym, a ocierającym się o porno.
   Claire się roześmiała i jej srebrzysty śmiech spowodował, że chciał się zatrzymać, otoczyć ją ramionami i ją pocałować, do diabła, właśnie tu pod wejściem do sklepu Najlepsze Odsprzedaże Bernardy. Nie zrobił tego, tylko dlatego, że słońce zachodziło za horyzontem, a oni mieli pięć kwartałów do przejścia do domu i w każdym razie całowanie jej sprawiłoby tylko, że chciałby to robić jeszcze dłużej.
   Przez co byliby apetyczniejsi dla wampirów, które właśnie wychodziły na nocną przechadzkę.
   To byłaby cecha Morganville. Niezłe miejsce do wizyt, ale nie chciałbyś tutaj mieszkać. I szczerze, Shane nie był do końca pewny, dlaczego on tutaj mieszka. Mógł stąd wyjechać, tak zrobił raz i wrócił, żeby wykonać robotę dla swojego ojca, Przerażającego Franka Łowcy Wampirów. Ale teraz został, dlatego, że ostatnio w tym miejscu, zrozumiał niektóre rzeczy. Znał zasady nawet, jeśli te zasady były do dupy, a ta gra o przeżycie była fałszywa.
   Został, ponieważ byli tutaj ludzie, których kochał. Claire, na początek, tak mocno ją kochał, że samo to uczucie wystarczało, żeby zostali. Ale była też Eve Rosser, która była jak jego wkurzająca/słodka gotycka siostra. No i był też Michael Glass, który był jego najlepszym przyjacielem.
   Przynajmniej był, zanim otworzył drzwi złemu wampirowi – teraz to było skomplikowane. Posiadanie najlepszego przyjaciela z kłami nigdy nie upraszczało życia Shane’owi.
   Jedna rzecz, która była prosta, pewnego razu powiedział ją Przerażający Frank w jednym z jego bardziej trzeźwym dni. Nigdy nie idziesz do diabła, kiedy twoje kolano podnosi się do walki.
 - Hej – Claire go trąciła. Oddał jej. – Idziesz trochę za szybko.
 - Moje długie nogi idą tak szybko, że twoje krótsze nie nadążają?
 - Uważaj. Jestem proporcjonalna.
   Poruszył brwiami.
 - Tylko w sposób, jaki lubię.
 - Przestań. – Kochał jej rumieńce, jak ten różowy gorący rumieniec pełznie na jej policzki i z powrotem w dół po jej gardle, poprzez szyję i pod jej koszulkę.
 - Co mam przestać?
 - Dobrze wiesz co.
 - Co mogę powiedzieć? Ocierasz się o porno. To sprawia, że wariuję. – pokiwał brwiami ponownie. Zaśmiała się i zarumieniła w tym samym czasie. W porządku, to przesądziło szalę, zachód słońca czy nie, musiał ją pocałować.
   Pochylił się, owinął ramionami i zamknął w uścisku. Pochylił swoją głowę, zerknął w dół, w jej kochane, słodkie, piękne oczy, które błyszczały. Jej usta mieniły się w pomarańczowym świetle, przed tym jak się zetknęły.
   I, o Boże, to było świetne. Wystarczająco świetne by zapomniał o Morganville, przez tą odległość słodkich, wilgotnych ust. I kilka sekund później przed tym jak kliknęły latarnie nad ich głowami i zapłonęły światłem, przypomniał sobie dlaczego doprowadzanie ich do krawędzi jest złym pomysłem.
   Ulice były opustoszałe, tylko kilka osób spieszyło się do samochodów. On i Claire byli jedynymi pieszymi. Nawet, jeśli byli blisko domu i mieli czas. Ledwie.
   Przed tym jak Claire spróbowała nadążać za jego długimi krokami, upadła na chodnik, mocno. Schylił się i szybko pomógł jej wstać, na ręce i kolana, posłała mu spojrzenie pełne wstydu i spróbowała wstać.
   Jej kostka ugięła się pod nią.
 - Au – zawołała zaskoczona i spojrzała w dół. – Au, Au, Au!
   Spojrzał na nią, podał jej ramie, pomógł złapać równowagę. Kostka zatrzeszczała, kiedy usiadła, a on natychmiast ukucnął, wziął kostkę w obie dłonie i dokładnie zbadał. Zaczął nią poruszać dookoła, a ona zbladła, ale nie krzyknęła, a on nie wyczuł niczego złamanego.
   Nie, żeby nie mógł złamać jeden z tych mniejszych kostek jej stopy. To się często zdarzało. Nic nie mogli z tym zrobić, nawet iść do szpitala i to mógłby być problem. Duży problem. Mógł zobaczyć jak jej gładka skóra na kostce już zaczyna puchnąć.
   Wyjęła swój telefon i coś powiedziała, ale dotarło do niego po chwili.
 - Telefon Eve przełączył się na pocztę głosową.    
 - Spróbuj do Michaela – spróbowała i poruszyło ją to, że Michael nie odbierał. Oboje wiedzieli co to znaczy – Michael i Eve mieli prywatne chwile i nie mogli przybyć z odsieczą.
 - Taxi?
   Kiedy już to powiedziała, Shane poklepał ją po głowie.
 - Zapomnij. On nie przyjedzie po zapadnięciu zmroku.
   Naprawdę nie mieli czasu na debatę o tym. Jeśli wcześniej byli teoretycznie zagrożeni, teraz dwójka młodych, zdrowych ludzi zdolna do walki i ucieczki, nie wchodziła w kalkulacje. Ranna Claire była niemal przynętą. Nie każdy wampir sprawdzał czy posada ochronę innego wampa przed ugryzieniem.
   Amelie może być wkurzona o to później, ale Claire potrzebowała pomocy teraz. A Shane w ogóle nie posiadał ochrony, więc mógł być zabity.
 - Okej – powiedział, zmarszczył brwi. – Nie mam wyjścia, tak?
   Nie czekał na jej zgodę, bo wiedział, że jej prawdopodobnie nie dostanie. Pochylił się, chwycił ją i ułożył w swoich ramionach. Nie była gruba, ale martwił się, że jest cięższa. W sumie rodzaj obciążenia był łatwy do niesienia.
 - Wszystko okej? – spytał jej. Poczuł jej skinienie na swoim gardle. – W porządku, siedź wygodnie i korzystaj z przejażdżki.
   Roześmiała się i mocniej się przytuliła.
 - Potrzebujesz samochodu. – powiedziała.
   Nie tylko on.
###
   Udało im się dojść do domu bez żadnego wypadku, na szczęście, chociaż Shane był przekonany, że coś ich śledziło przy ostatnim bloku. Do tego czasu zrobiło się prawie ciemno i czuł ciężar pół tuzina spojrzeń ciemnych oczu.
   Udało mu się zrównoważyć ciężar Claire, odblokować zamki w drzwiach i kopnąć je, otworzyły się z hukiem, kiedy przekraczał próg. Otoczyło go dziwne uczucie, jak każdego razu, kiedy dom go poznawał. Witał go.
   Oznaczało to, że żaden wampir nie rzuci się na niego.
   Nie ufał temu. Zatrzasnął drzwi, zaciął łokieć zasuwką i krzyknął:
 - Yo, głowy do góry! Potrzebna pomoc! – ponieważ jego ramiona zaczęły opadać. Szedł do przodu, starając się nie uderzyć uszkodzoną kostką Claire o ściany lub meble, dopóki na końcu korytarza nie wyłonił się Michael Glass, uderzając o podłogę na dolnych stopniach schodów. Był ubrany, ale było coś w jego wyglądzie, że wyglądał jakby spadał w dół. Spojrzał na Claire, kołysaną w ramionach Shane’a i wziął głęboki wdech.
 - To nie tak. – powiedział Shane. – Nikt jej nie ugryzł. Upadła. To jej kostka.
 - Kanapa – powiedział Michael, przesunął na bok swoją gitarę i kontrolery gier. – Niosłeś ją do domu? Po ciemku?
 - Nie byłoby tak, jeśli odebrałbyś telefon, dupku.
   Michael spojrzał na niego, a potem na schody, gdzie pędziła na dół Eve, czarny nadruk smoka na szlafroku miała opasany wokół. Z gołymi stopami, to był praktyczny zakres stroju.
 - Tak. – powiedział. – Przepraszam.
   Przez chwilę rządził Kodeks Facetów i wszystko co Shane mógł powiedzieć to:
 - Nie ma problemu – ułożył swoją dziewczynę na wymaltretowanych poduszkach kanapy. Od razu zaczęła się wiercić, aby usiąść i podciągnąć do góry nogawkę spodni.
   Jej kostka była spuchnięta, w porządku. I zaczynała sinieć.
 - Przyniosę lód – powiedziała Eve i błysnęła do kuchni. Zawahała się przy drzwiach i spytała – Claire? Potrzebujesz czegoś?
 - Lepszą równowagę? Ust Angeliny Jolie?
 - Sprytnie. Zadowolisz się aspiryną i colą?
   Claire przytaknęła. Eve zniknęła za drzwiami wahadłowymi.
 - Myślałem, że poszliście na obiad. – powiedział Shane. Naprawdę, nie mógł się oprzeć. I warto było zobaczyć jak Michael wymyślał kłamstwo, bo był po prostu zły na niego.
 - Byliśmy. – powiedział wreszcie Michael, co było prawdą. – A chwilę później już nie byliśmy. – też prawda. – Nadal możemy iść na film, jeśli się pospieszymy.
 - Nie idźcie. – powiedziała Claire i skrzywiła się przesuwając kostkę. – To film ocierający się o porno.
 - Co w tym złego? – Michael spojrzał szczerze zaskoczony. Shane naprawdę nie mógł go winić i znękane spojrzenie Claire było prawie fantastyczne.
   Eve wróciła z plastikową torbą pełną lodu, kilkoma ręcznikami i starannie ułożyła to wokół kostki Claire przed podaniem jej aspiryny i coli. Leczenie zakończone, wszystko co Michael i Eve robili, że nie odbierali telefonów nie zostało skomentowane.
   To było prawie niemożliwe, ze względu na Shane’a. Eve i Michael wyglądali tak oczywiście jakby wyszli właśnie z łóżka. Ale był Kodeks Facetów, ale następnie też jest Kodeks Domowników, co oznaczało,  że naprawdę nie może wiele powiedzieć o tym, chyba, że chciał dostać cholery i nękać go za to w zamian.
   Więc zamiast tego westchnął i powiedział:
 - Naprawdę potrzebuję samochodu.
###
   Miał to na myśli i nie miał, ale w ciągu najbliższych kilku dni złapał się na tym, że przeglądał oferty samochodów na sprzedaż w Morganville. Był wiele samochodów, sprzedawano wiele marek, ale w każdym razie nie było sposobu, aby mógł sobie pozwolić na nowy, błyszczący. Więc skończyło się na tym, że oglądał złom – te rdzewiejące, z wgniecionymi blachami, modele, których ludzie chcieli się tanio pozbyć. Miał mało zaoszczędzonych pieniędzy, ale po obejrzeniu trzech samochodów w jednym rzędzie, które ledwo działały, ale wciąż było stać go na nie, po prostu zrezygnował.
   Aż natknął się na małe ogłoszenie w oknie Najlepsze Odsprzedaże u Bernardy, napisano: najlepsza oferta samochodu na sprzedaż. To wszystko. Brak numeru, nie ma zdjęcia samochodu, nic. Co prawdopodobnie oznaczało, że był to pies, ale nie miał bogatego wyboru.
   Poza tym, mógłby na pewno nabyć nową koszulę czy coś.
   Zadzwonił dzwoneczek, kiedy wszedł do lokalu i od razu uderzył go zapach sklepu z używanymi rzeczami – naftalina i suchy papier. Wentylator obracał się nad głową, mieszając zapachy i rozrzucając je dookoła, w sklepie nie było nikogo, z wyjątkiem pani Bernard, która zasypiała za ladą. Obudziła się z parsknięciem, kiedy podszedł do lady; kobieta zamrugała za swoimi grubymi okularami i poklepała się po cienkich, siwych włosach.
 - Collins, czyż nie? Shane Collins?
 - Tak, proszę pani – powiedział. ‘Pani’ powiedział automatycznie. Pani Bernard była jego drugą nauczycielką. W czwartej klasie. Nieszczęśliwe wspomnienia, ale przecież, szkoła generalnie nie była jego najlepszym czasem.
   Ale to było lepsze niż to przez co przeszedł później.
 - Cóż, Shane mogę zrobić dla ciebie? Potrzebujesz nowej koszuli na randkę? Czy garnituru? Co powiesz o ładnym garniturze?
   Skrzywił się na myśl o sobie w garniturze. Szczególnie o garniturze z tego miejsca.
 - Masz ogłoszenie na oknie. – powiedział. – Samochód? Ty sprzedajesz samochód?
 - Och, to coś? Nie sądziłam, że ktoś kiedykolwiek zapyta o to. – zacisnęła usta, miała niebieskie, mgliste oczy i coś obliczała. – Chcesz go zobaczyć?
 - Jasne. – starał się nie wydawać na chętnego.
   Pani Bernard zaprowadziła go tylnymi drzwiami do szopy stojącej niepewnie. Swego czasu prawdopodobnie dostarczano tu dostawy, a może były tu konie. Teraz było to pełne śmieci.
   Do diabła z samochodem.
   Shane spojrzał na samochód. Zgodnie z warstwą kurzu i ilością pajęczyn wyglądał jak słodki, zabytkowy Charger – duży, czarny i straszny.
 - Uh, to wszystko?
 - Tak. Był mojego syna. Który odszedł. – niezależnie od tego czy pani Bernard miała na myśli, że umarł czy, że odszedł z Morganville, Shane nie mógł tego powiedzieć, ale myślał, że kobieta miała na myśli, że umarł. Wyglądała na bardzo smutną i te duże, niewyraźne oczy napełniły się łzami na chwilę. – On po prostu kochał ten samochód. Ale ja już nie jestem tak bogata jak kiedyś i mogłabym dobrze wykorzystać pieniądze.
   Poczuł się bardzo niekomfortowo, widząc ją taką, więc skupił się na samochodzie.
 - Da się uruchomić?
 - Spodziewałam się tego. Tutaj. – wzięła zestaw kluczy z haka na ścianie i przekazała mi. – Uruchom go.
   Minęło trochę czasu, zanim odgarnął śmieci, aby dostać się do drzwi od strony kierowcy, ale kiedy tylko wsiadł do niego, Shane poczuł coś w rodzaju błyskawicznej miłości. Samochód był stary, trochę wytarty, ale czuł się w nim dobrze.
   Rozrusznik trochę zarzucił, ociężały po swoim długim śnie, ale wreszcie silnik zapalił się z kaszlem, beknął spalinami i uregulował się z basowym hukiem.
   Słodko.
   Shane wysunął głowię i powiedział:
 - Czy mogę przejechać się dookoła bloku?
   Pani Bernard skinęła głową. Nie pytał się dwa razy tylko wycofał samochód, pojechał wzdłuż alei i jeździł nim na pokaz. To było piekło z ładnym samochodem. Trochę skrzeczał na zakrętach, prawdopodobnie potrzebne były pewne prace w zakresie zawieszenia i podkręcania. Ale ogólnie…
   Taa, to był sposób na jego zakwalifikowanie. Mógł to po prostu poczuć.
   Shane zawracał go z powrotem do sklepu i stał na czerwonym świetle. Poobijany stary samochód do holowania stanął obok niego i ktoś zawołał:
 - Hej, to twój samochód?
 - To tylko jazda próbna. – Shane odpowiedział. Kierowcą był Radovic, koleś ze sklepu motocyklowego; pracował na pół etatu w garażu Douga. Wszyscy nazywali go Rad. Wyglądał jak mocno zbudowany rowerzysta.
   Rad skinął na niego.
 - Słodki. Hej, kup go, przywieź do warsztatu. Mogę ubić z tobą interes, żeby go przyciemnić.
   Shane uniósł brwi, ale zanim mógł wymyśleć, co, do cholery ma powiedzieć, światło się zmieniło i Rad odjechał, a Shane wrócił do sklepu, gdzie wstawił samochód z powrotem do szopy, poklepał po kierownicy i wysiadł, aby oddać klucze dla pani Bernard.
 - Jest świetny – powiedział. – Wykracza poza moją ligę. Dzięki.
 - Co masz na myśli, młody człowieku, że poza twoją ligą?
 - Zbyt drogi.
   Zamrugała.
 - Jeszcze nawet nie powiedziałam ile kosztuje!
 - Wiem ile jest wart.
   Skinęła do mnie tym niecierpliwym, babskim gestem.
 - Chcę tylko, żeby odszedł. Przypomina mi tyle o Stevie i ja… po prostu nie chcę go już widzieć. A pieniądze pomogą jak nigdy dotąd. Potrzebuję lekarstw, wiesz. Ile możesz zapłacić.
   Jego kolej na mruganie.
 - Um… Nie wiem. – miał pięćset dolarów. Przez sekundę żuł wargę, a następnie powiedział – Trzysta pięćdziesiąt? – ponieważ ona chce cię targować, tak?
 - Sprzedane – powiedziała. Od razu poczuł się jak robak. Zanim chciał spróbować powiedzieć jej, że może zapłacić więcej, ale ona dała mu z powrotem kluczyki. Shane odchrząknął i sięgnął do kieszeni. Przez kilka dni nosił gotówkę przy sobie, na wszelki wypadek, a teraz odliczył trzysta pięćdziesiąt i przekazał jej. Pani Bernard wyjęła dowód rejestracyjny ze schowka i podpisała go, a następnie podała mu.
 - Nie zapomnij ubezpieczyć. Będzie źle, jeśli nie będzie ubezpieczony.
 - Tak, proszę pani. – powiedział.
 - I pamiętaj, aby wymienić olej. Steve był bardzo wymagający co do tego.
 - Tak, proszę pani.
   Pogłaskała go po policzku swoją twardą, suchą ręką.
 - Zawsze byłeś słodkim chłopcem – powiedziała. – Przykro mi z powodu twojej rodziny.
   Skinął głową, nagle nie mogąc nic powiedzieć. Wślizgnął się na siedzenie kierowcy. Tym razem samochód odpalił bez przeszkód.
   Pojechał prosto do myjni samochodowej, gdzie były skrzypiące stare rzeczy, które ledwo pracowały, opryskiwacze w zmęczone, stare odkurzacze. Znalazł pająki w otworze wentylacyjnym i stare gniazdo na silniku, które zrobiło się brązowe od żaru i prawdopodobnie po jakimś czasie by się spaliło. Wytarł kurz i wypucował lakier i umył okna, kiedy jechał lśniły w słońcu i czuł się jakby zrobił transakcję stulecia.
   I jakby oszukał pewną starszą panią.
   Pojechał prosto do warsztatu.
###
   Radovic tam był; samochód do holowania był zaparkowany z przodu, duży hak nadal się kołysał po wcześniejszej jeździe. Shane zaparkował Chargera i wszedł do środka, gdzie znalazł Rada.
 - Co miałeś na myśli? – zapytał go Shane. – Przyciemnić go?
   Rad otarł usta wierzchem dłoni.
 - Wszystko, cały metal. – powiedział. – Tablice rejestracyjne. Czarne koła. Głęboki odcień. Zrobić z tego cholernie dobry wózek.
 - Taa, rozumiem. – przerwał Shane. – Ile?
   Rad wzruszył ramionami.
 - To już zależy od samochodu. Trzysta.
 - Nie mam tyle. – powiedział Shane. – Nieważne.
 - Tak? A ile masz?
 - Sto
   Rad roześmiał się.
 - Za stówkę mogę przyciemnić koła. Czy metal. Ale nie odcień.
 - Okej – powiedział Shane. – Kiedy?
- Masz kilka godzin?
   Miał.
   Oddał kluczyki i poszedł do domu, sprawdził co u Claire – dała radę chodzić, choć kuśtykała – zrobił chili dogi dla nich, podczas kiedy ona mówiła o nowym, dziwnym gównie, które zrobił Myrnin. To było fascynujące, cokolwiek to było. On po prostu lubił słuchać jej gadania.
 - Co? – spytała go Claire, zatrzymując się w połowie zdania i obserwowała jego twarz. Zatrzymał chili doga w połowie drogi do ust. – Uśmiechasz się.
 - Serio? Jestem pewien, że to dlatego, że jem. Co sprawia, że jestem szczęśliwy.
 - To nie jest uśmiech chili doga. To inny rodzaj uśmiechu. Coś w rodzaju „mam sekret”.
   Cholera.
 - Nie wiem o czym mówisz – powiedział. Nie chciał jej powiedzieć. Chciał je pokazać. Starał się nie uśmiechać, ale do cholery, jego usta nie chciały się zatrzymać. – Może po prostu lubię słuchać, kiedy mówisz. – Co było prawdą, ale ona nie chciała mu uwierzyć. Rzeczywiście, przewróciła oczami, odpuściła mu i wróciła do swojego monologu o Myrninie.
   Zjadł swój lunch w milczeniu, uśmiechając się cały czas.
###
   Dwie godziny później był z powrotem w warsztacie u Douga, a Charger był zaparkowany na zewnątrz. Jeśli wcześniej był słodki to teraz jest niesamowity. To był rodzaj grawitacji, ta ciemność wciągała wszystko wokół niego, a Rad był precyzyjny co do przyciemniania go… pasowało to do Chargera. W tłumie byłby to jedyny samochód.
   Hah.
   Rad powiedział, że nie może wykonać malowania, nie za sto dolarów, ale może zaciemnić metal i koła, w oknach zastosowano nowy, ciężko odcień, czarny jak noc.
   Rad pojawił się w drzwiach warsztatu i jedyne co powiedział to BIURO i wskazał na Shane’a. Niósł w dłoni wielki klucz, a ręce miał pokryte smarem. Shane poszedł, wykopał sto dolców z jego bardzo cienkich funduszy.
   Zamarł, bo wewnątrz biura siedział wampir.
 - Shane Collins – powiedział wampir i wstał, wyciągając w jego stronę rękę. – Nazywam się Grantham Vance. Cieszę się, że w końcu się spotykamy. – uśmiechnął się, nie pokazał kłów, co sprawiło, że nie wyglądał na wampira. – Zaczynasz być zupełnie legendarny, wiesz.
   Vance był średnio wysoki, średnio szeroki, ze skórą, która prawdopodobnie miałaby odcień ciemnej oliwki, gdyby żył. Był już chorobliwie prawie szary, co czyniło jego wielkie, ciemne oczy jeszcze bardziej jasne. Miał brązowe włosy strzyżone w stylu rzymskim, coś antycznego i dziwnego.
   Miał na sobie kraciastą, zachodnią koszulę z perłowymi guzikami, parę jeansów i kowbojskie buty. Jaszczur.
   W skrócie, po prostu wyglądał kompletnie źle.
   Shane nie odpowiedział mu. Spojrzał na Rada.
 - Co się dzieje?
   Rad wyglądał nieswojo.
 - Pan Vance jest właścicielem tego miejsca – powiedział Rad. – Wpadł, no wiesz, rozejrzeć się. Widział twój samochód.
 - Piękna maszyna – powiedział Vance. – Dam ci za nią tysiąc dolarów. – sięgnął do kieszeni i odliczył setki. Dziesięć z nich.
   Shane przełknął ślinę i powiedział:
 - Nie jest na sprzedaż.
 - Nie? – Vance odliczył kolejne trzy setki. – Naprawdę?
 - Niedawno go kupiłem!
 - Oczywiście – więcej setek. Shane stracił rachubę. – Zawsze chciałem samochód taki jak ten. Och i Rad umieścił wampirze szyby, więc tak naprawdę to nie dla ciebie, prawda? Nie będziesz nic widział jadąc. – Vance już się nie uśmiechał, co nie było dobrym znakiem. – Weź pieniądze, Collins.
   Rad wiercił się niespokojnie. Wciąż trzymał klucz w jeden ręce, był dużym facetem, żeby walczyć i nawet był uzbrojony.
 - Po prostu zrób to – powiedział. – Przykro mi, stary. Nie wiedziałem, że tak będzie. Odejdź.
   To byłoby mądrą rzeczą. Wziąć pieniądze. Zostawić samochód. Cholera, on nawet nie przyzwyczaił się do posiadania jego.
 - Nie – powiedział Shane. – Zdejmij odcień z szyb.
   Rad wyglądał na głęboko zaniepokojonego.
 - Nie graj w ten sposób. Pozwól mu go mieć.
 - Ja nie gram. To jest mój samochód. Mam dowód rejestracyjny, aby to udowodnić. Nie jest na sprzedaż. Zdejmij odcień.
   Vance przestał liczyć pieniądze. Shane próbował nie wyobrażać sobie jak wiele ich było w jego dłoni.
 - Naprawdę.
 - Taa, naprawdę. – powiedział Shane.
   Vance pokręcił głową.
 - Głupi chłopak. Bardzo głupi. Ja dałbym ci gotówkę i kupiłbyś dowolny samochód jaki ci się podoba.
 - Lubię ten jeden.
 - To tak jak ja. I to moje życzenie. – ich oczy się spotkały, zamknął je i Shane poczuł ból głowy. Zebrał się w sobie i odepchnął urok wampira. – Ty naprawdę jesteś głupi. – Vance powiedział. – Panie Radovic.
 - Sir?
 - Lubisz swoją pracę?
 - Tak, proszę pana.
 - To spraw, żeby pan Collins odpuścił zanim stracę cierpliwość.
   Rad chwycił Shane’a za kołnierz koszuli i popchnął go na zewnątrz, na słońce. Shane dostał wyprostowanym ramieniem.
   Rad nadal trzymał klucz. W zakurzonym, gorącym po południu, otoczeni byli przez szkielety samochodów, Shane poczuł się jakby miał dziesięć lat i znów został pobity za pieniądze na lunch przez dzieci dwukrotnie od niego większych.
   Nigdy więcej.
 - Pozwól mu go mieć. – powiedział Rad. – Zaufaj mi. Tylko pozwól mu go mieć.
 - Pieprz się, człowieku, to mój samochód! Nie pozwolę wampirowi zabrać mi jakąkolwiek rzecz!
   Rad chwycił go i wepchnął do brudnego warsztatu. Był wielki i wypełniony samochodami w naprawie, zniszczonymi. Iskrzącymi. Maszyny jęczały. Śmierdziało starym olejem i palącym się metalem.
 - Tędy – powiedział i pociągnął Shane’a wokół dwóch SUV-ów i obok poobijanego Forda pickupa, do odległego kąta garażu.
   Stał tam samochód Shane’a. Przyciemniony. Miał odcień i wszystko.
   Shane odwrócił się i spojrzał na zewnątrz. Duplikat Chargera stał na słońcu, mieniąc się. Identyczny.
 - Co do diabła…?
 - Ten z przodu jest mój – powiedział Rad. – Ma przypalony zawór, jeździ jak gówno, a blok pęknie w ciągu najbliższych dziesięciu tysięcy mili, więc trzymałem go z dala, chciałem wymienić mu silnik. Pozwól mu go mieć. Weź pieniądze, człowieku. Nie przyciskaj go, możesz odejść z gotówką i z samochodem, a Vance odpieprzy się.
   Rad, Shane stwierdził nie jest taki głupi na jakiego wygląda. Patrzył na niego przez dłuższą chwilę, po czym skinął głową i wrócił do biura. Vance nadal siedział tam i liczył pieniądze. Spojrzał w górę, zmarszczył brwi i powiedział:
 - Przyszedłeś dalej mnie obrażać?
 - Nie, proszę pana. – powiedział Shane. – Chcę dobić targu. Pięć tysięcy.
   Vance zmarszczył brwi, ale Shane odgadł dobrze. Pięć tysięcy było w granicach jego funduszy, a Vance nie wydaje się jakby był facetem, który dba o pieniądze.
   Policzył pieniądze i pchnął je, Shane uśmiechnął się:
 - Ciesz się samochodem.
 - Och, będę. – Vance uśmiechną się. – A mówią, że nie ma z ciebie pożytku, Collins. Nie jesteś taki zły.
 - Dokładnie. – Shane zgodził się ze śmiertelnie poważną miną.
   Potem Vance wyszedł, a Shane przekazał Radowi tysiąc dolców i powiedział:
 - Trzymaj się tego samochodu.
   Rad patrzył oszołomiony.
 - Co?
 - Twój plan, twój zysk. Trzymaj samochód, na razie. Odkupię go od Ciebie, któregoś dnia. W każdym razie nie mogę pozwolić sobie teraz, żeby go ubezpieczyć. – Shane wzruszył ramionami. – Tylko pozwól mi jeździć nim, kiedy będę chciał, to wszystko o co proszę.
 - Jesteś pewien?
 - Taa. Jestem pewien. – podali sobie ręce, a Shane uśmiechnął się. – Ale to oznacza, że musisz mi go pożyczyć od razu, dobra?
 - Jasne.
   Shane pojechał do sklepu pani Bernard i wręczył jej pieniądze Vance’a, bo, ej czemu nie?
   Potem pojechał do domu, wziął Claire i pojechał z nią do kina.
   *Chick Flick tym razem.
   Stylowo.

*Chick Flick - babski film. 
 autor: Rachel Caine
tłumaczenie: Patty

 

2 komentarze: